
Boży „taniec” ze świętymi
Nie lubię nowoczesnych kościołów. Czuję się w nich taki osamotniony, gdy wokół tylko puste ściany, bez obrazów i figur.
Ilekroć wchodzę do naszego kościoła i klękam do modlitwy czuję, że nie jestem sam. Jestem w tłumie. Modlą się razem ze mną: św. Franciszek, św. Ludwik, św. Elżbieta, św. Józef, św. Alojzy, św. Tereska, św. Urban i św. Antoni, którzy zapraszają mnie do wspólnego Bożego „tańca”, bo jak inaczej mówić o ich życiu, w którym prześcigali się wprost, by służąc człowiekowi, jak najlepiej służyć Bogu.
Ś więty Franciszek. Na „franciszkańskim” ołtarzu widzimy go jak zdejmuje ukrzyżowanego Pana Jezusa z krzyża. To nie może być historia. Franciszka i Jezusa dzieliła 1200. letnia przestrzeń czasowa, ale obraz ten, to jakby żywy komentarz do słów pewnej wielkopostnej pieśni: „zdejmę ja Cię z tego krzyża, w sercu mym położę …” – św. Franciszek uczynił to niemal dosłownie. Na monumencie po lewej stronie kościoła św. Franciszek trzyma w rekach krzyż i Księgę Ewangelii – im bowiem swoje życie poświęcił !!!
Historia nazwała św. Franciszka „biedaczyną z Asyżu”, ale .. urodził się w rodzinie bogatego kupca Piotra Bernardone (1182 r.). Od matki otrzymał tak zwane porządne wychowanie. Młodość przeżył dość burzliwie: zaprawiał się w sztuce kupieckiej, wziął czynny udział w wojnie komunalnej Asyżu przeciw Perugii, dostał się do niewoli, w końcu /…/ rzekł się majątku rodzinnego, przyoblekł ubogą tunikę i rozpoczął życie pokutnicze i pustelnicze jako najuboższy z ubogich. Tak powstał pierwszy zakon Braci Mniejszych, nazwany później Franciszkanami. Duchowych braci św. Franciszka, służących nam i Bogu, znamy z pobliskiej G. św. Anny.
W ciągu przeszło piętnastu lat mniszego życia, od 1208 do 1224 r. Franciszek, głosząc Chrystusa ukrzyżowanego i wzywając jednocześnie do radosnej afirmacji życia i całej rzeczywistości stworzonej ( słynna Jego „Pieśń słoneczna”), przemierzył większą część Włoch; przez Francję i Hiszpanię udał się do Maroka (1221 r.) potem na Bliski Wschód. Wrócił stamtąd, już bardzo schorowany, latem 1224, i usunął się na górę Alwernię, gdzie spędzał czas na długich modlitwach, rozważaniach i postach. Tam blisko uroczystości Podwyższenia Krzyża (14 IX) ukazał mu się sam Chrystus ukrzyżowany, który wycisnął na jego ciele żywe stygmaty Męki Pańskiej: otwarte i krwawiące 5 ran na rękach i stopach oraz w boku, na wzór ran Chrystusa
Ostatnie dwa lata swojego życia przeżywał w przewlekłych męczarniach. Przy końcu września 1226 roku poprosił by przeniesiono go do kościółka Matki Bożej Anielskiej, zwanego Porcjunkula, w którym dojrzewał do młodzieńczej przemiany. Tu też zakończył swoje życie w sobotę wieczorem 3 X 1226, w wieku około 45 lat. Zaledwie w dwa lata po swojej śmierci został ogłoszony świętym.
Święty Ludwik (na „franciszkańskim” ołtarzu widzimy go w szacie królewskiej, z koroną królewską na głowie i .. cierniową koroną w dłoniach /?/).
Był królem Francji, a przy tym wybitną osobowością polityczną, społeczną i religijną. To ostatni z wielkich i świętych średniowiecznych władców, którzy zasłużyli się zaprowadzeniem lub rozszerzeniem wiary Chrystusowej w swoich krajach.
Tron królewski objął po swoim zmarłym ojcu mając zaledwie 12 lat i choć nazywano go „pokojowym królem” – gdy objął samodzielne rządy (najpierw rządziła w jego imieniu matka) nie stronił od wojaczki. Był głęboko religijny. Gdy w 1244 r. Jerozolima została opanowana przez egipskich Mameluków, zorganizował i sfinansował w 1248 r. VI wyprawę krzyżową dla obrony Ziemi Świętej. Sam stanął na czele francuskiego rycerstwa. Niestety, krucjata zakończyła się klęską, a sam Ludwik IX przez pewien czas pozostawał w niewoli egipskiej, Mimo to, gdy wrócił w 1254 r. uznany został za największego wśród monarchów Europy obrońcę chrześcijaństwa.
Popierał i hojnie obdarzał instytucje dobroczynne oraz zakony, zwłaszcza żebraczy zakon franciszkanów, a także Zakon Rycerzy św. Łazarza opiekujący się trędowatymi. Sam usługiwał chorym i rozdawał jałmużny ubogim. Osobiście żył bardzo skromnie, mnożył uczynki pokutne, czym zasłużył też na drugie miano „króla mnichów”.
Król kolekcjonował również relikwie, wśród których była korona cierniowa Chrystusa, jaką otrzymał w podarunku od cesarza Konstantynopola Baldwina II. Celem jej przechowania kazał zbudować w Paryżu dwukondygnacyjną kaplicę Sainte-Chapelle, uznaną później za największe arcydzieło architektury stylu gotyckiego. Właśnie z tą relikwią, korony cierniowej Chrystusa, objeżdżał kraj dla pozyskania zwolenników i zagrzewał do ponownej wyprawy krzyżowej. Doszło do niej w roku 1267. Z tej wyprawy Ludwik już nie wrócił. U bram Tunisu padł ofiarą tyfusu (albo dżumy) i zmarł 25 sierpnia 1270 r.
Święta Elżbieta. Nie trudno ją odnaleźć na „franciszkańskim” ołtarzu. Ubrana w strój książęcy, w koronie na głowie, w prawej ręce trzyma dzban, w lewej tacę z winogronami i chlebem. Atrybuty te, po których św. Elżbietę rozpoznajemy w ikonografii, wskazują również na źródło jej świętości – nazywano ją patronką miłosierdzia chrześcijańskiego – zdobyła świętość, żyjąc na zamku książęcym, a zarazem oddając się bez reszty posłudze chorym i ubogim, pamiętając o słowach Chrystusa: „Wszystko cokolwiek uczyniliście jednemu z najmniejszych, mnieście uczynili” (Mt 26,40).
Św. Elżbieta była córką króla węgierskiego. Żyła w Średniowieczu (ur. 1207), w okresie, który zwykło się nazywać „ciemnymi wiekami”, a który wydał najwięcej świętych w historii Kościoła.
Była też siostrzenicą innej wielkiej świętej, św. Jadwigi Śląskiej /!!!/. Już w 14. roku życia wydana za mąż za Ludwika IV, w wieku 20 lat została wdową.
Przez cały okres wdowiego życia nigdy nie zaniedbała akcji dobroczynnej. Szczególniejszą zaś opieką darzyła ludzi kalekich, trędowatych i szczególnie pokrzywdzonych przez los. Dla tych celów z własnych funduszy zbudowała najpierw szpital w mieście Gotha. Potem drugi w Wartburgu, w którym przebywała, w którym pracowała do ostatnich dni swego życia.
Zmarła z przepracowania i wyczerpania organizmu mając zaledwie 24 lata.
Niekiedy spotyka się jej wizerunki z królewską koroną na głowie i z wystającymi spod płaszcza różami. Według legendy – Elżbietę wychodzącą z zamku wartburskiego – z ukrytą pod płaszczem żywnością dla biednych – spotkał mąż, a widząc, że niesie co ukrytego, z ciekawości odsłonił jej płaszcz, lecz zamiast żywności zobaczył, pomimo zimowej pory, wiązankę róż.
Święty Józef. Widzimy go po lewej ręce Jezusa na głównym ołtarzu, z „winklem” stolarskim w dłoni, z głęboko spuszczonymi oczami, jakby chciał nam powiedzieć: ja tu jestem tylko przypadkiem… Milczący, skromny, wielki święty!
Czy można być świętym milczącym? Znamy świętych, którzy napisali wielkie poematy teologiczne, złotoustych kaznodziejów, gorliwych misjonarzy, a św. Józef … jest po prostu wychowawcą Jezusa: przy czym milczącym, bo ewangeliści nie włożyli w Jego usta ani jednego słowa !
Ewangelia ukazuje Go natomiast jako człowieka sprawiedliwego, prawdziwego oblubieńca Maryi i dziewiczego ojca Jezusa. Skoro Bóg Ojciec wybrał taki sposób zesłania na ziemię swojego Syna, nie mógł go pozostawić bez tego, który będzie dla niego ziemskim ojcem. Józefowi zlecił te rolę.
Józef pełni swą rolę z pokorą, sumienie, tak zwyczajnie, a jednak w wielkim formacie.
* Jako sprawiedliwy i wierny oblubieniec prowadzi do Betlejem Matkę Jezusa, mającą wkrótce porodzić.
* Ósmego dnia, dokonuje obrzezania chłopca i nadaje mu imię Jezus. Przez co włączył go, ze wszystkimi prawami, w pokolenie Dawida.
* 40-go dnia razem z Maryją przedstawia Dziecię w świątyni – co należało do obowiązków ojca.
* On otrzymuje polecenie z nieba, aby udał się do Egiptu, by uchronić Dziecię przed gniewem Heroda.
* Kiedy Jezus zgubił się w świątyni, przez trzy dni w wielkim utrapieniu szukał z Maryją – Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie, powie wówczas Maryja.
* „Potem wrócili do Nazaretu … i był im poddany” (Łk 2,51) – Jezus także szanuje Józefa, chociaż jest Bogiem.
Wymowne, znaczące i przenikliwe postawy św. Józefa wystarczają (nie potrzeba słów), aby w oparciu o nie uświadomić sobie szczególną, jedyną i niepowtarzalną rolę jaką odegrał ten milczący, niezwykły człowiek w historii naszego zbawienia.
Święty Alojzy Gonzaga (widzimy go w naszym kościele na ołtarzu „maryjnym”, ubranego w habit, białą albę z szerokimi rękawami, trzymającego krzyż i lilię)
Pochodził z książęcej rodziny z Lombardii. Jako pierworodny syn był przez swojego ojca przeznaczony do rycerskiego rzemiosła, ale już od najmłodszych lat skłaniał się raczej ku pobożności matki. Gdy miał 10 lat jego spowiednik, późniejszy święty Karol Boromeusz napisał o nim: „nigdy dotąd nie spotkałem młodzieńca, który w tym wieku doszedłby do tak znacznej doskonałości”.
Ojciec, aby „ratować” syna dla rycerskiego stanu, wysłał go do Florencji na dwór wielkiego księcia Franciszka Medici, by tam nabył manier dworskich. Nie zmieniło to jednak nastawienia Alojzego. Lepiej czuł się w słynnym sanktuarium Annuntiata, prowadzonym przez serwitów, niż na dworze książęcym. Tutaj, przed obrazem Matki Bożej złożył ślub dozgonnej czystości (lilia w jego ręku to atrybut czystości).
Uczył się. Zdobył solidne wykształcenie. Bardzo szybko opanował łacinę, grekę, język niemiecki i francuski. Przez odpowiednią lekturę ciągle też pogłębiał życie wewnętrzne. Na modlitwie trwał nieraz przez pięć godzin – coraz bardziej dojrzewając do realizacji swego powołania zakonnego.
Mając 18 lat wstąpił w Rzymie do nowicjatu jezuitów (1585 r.). Przyjemnością dla Alojzego było wychodzenie na rzymskie ulice z torbą na ramieniu i proszenie o jałmużnę dla klasztoru – „wszystko dla Chrystusa ukrzyżowanego”, mówił (atrybut krzyża w jego ręce).
W roku 1590 Wieczne Miasto nawiedziła epidemia dżumy. Alojzy prosił przełożonych, by mu zezwolili posługiwać chorym. Po uzyskaniu pozwolenia, wraz z innymi klerykami udał się do szpitala św. Sykstusa oraz do szpitala Matki Bożej Pocieszenia. W czasie tej posługi sam zaraził się i zmarł 21 czerwca 1591 roku, mając zaledwie 23 lata.
Życie św. Alojzego to jakby żywy komentarz do słów biblijnych: „Wcześnie osiągnąwszy doskonałość, przeżył czasów wiele.” (Księga Mądrości 4,13). Ogłoszono go patronem młodzieży, obok św. Stanisława Kostki, z którym razem został kanonizowany.
Święta Teresa od Dzieciątka Jezus – właściwie „Tereska”, i wcale nie jest to spoufalanie się z wielką świętą. W ten sposób odróżniamy ją od innej św. Teresy, zwanej Wielką.
Nasza Tereska, urodziła się w 1873 r. w Alencon (Francja) jako ostatnia z dziewięciorga dzieci (z których czworo zmarło). Teresie też groziła śmierć, gdyż matka nie mogła jej karmić. Po kilku miesiącach prawie zagłodzonym dzieckiem zajęła się wiejska kobieta, u której mała Tereska spędziła pierwszy rok swojego życia. Po powrocie do domu krótko cieszyła się bliskością mamy. Mając 4 lata matkę straciła zupełnie.
Cała rodzina przeprowadziła się wówczas do domu wuja Izydora w Lisieux. Jej siostra Paulina przejęła wówczas rolę „drugiej mamy” dla Tereski , ojciec nazywał ją po prostu „księżniczką”, Tereska ojca „ukochanym królem” – to wiele mówi o relacjach miłości jakie łączyły rodzinę.
Szczęście Tereski w Lisieux trwało krótko. Paulina, jej „druga mama”, dochodząc do pełnoletniości, opuściła dom i wstąpiła do Zakonu Sióstr Karmelitanek w Lisieux. Niedługo potem w jej ślady pójdzie „trzecia mama”, jej siostra Maria. Także Leonia, która zajmowała szczególne miejsce w jej sercu przez całe dzieciństwo, wstąpiła nieoczekiwanie do klarysek w Alenom. Gdy i Tereska zdradza swojemu ojcu zamiar pójścia w ślady swoich sióstr, ten wyznaje: „Dobry Bóg uczynił mi wielki zaszczyt prosząc o moje dzieci”.
Zaledwie 15 lat ma Tereska gdy żegna się ze swoim ojcem wchodząc za mury surowego klasztoru Karmelitanek. Cela, w której spędzi 5 lat, posiada jedynie siennik położony na deskach i elementarne wyposażenie. Nie było tam ani wody, ani ogrzewania, tylko mała spirytusowa lampka. Jakikolwiek widok na świat zasłaniał dach.
Czym się zajmuje? Nabożeństwa i modlitwy, zamiatanie, cerowanie, praca w ogrodzie. Wywiązuje się wspaniale z prostych rzeczy, to jest jej droga do świętości. „Być Miłością – to wcale nie jest trudne!” W duchowym dzienniczku napisze: „Mam tylko jeden sposób, by okazać Bogu moją miłość: rzucanie kwiatów, to znaczy, że nie opuszczę żadnej okazji do ofiary, choćby najmniejszej, żadnego spojrzenia, żadnego słowa, wykorzystam najdrobniejsze nawet czyny, by je pełnić z miłości”… ” (dlatego w ikonografii przedstawiana jest z naręczem róż i krzyżem w dłoni, jak to jest na naszym ołtarzu „maryjnym”).
Niezdrowe usytuowanie klasztoru i surowość mniszego życia niestety nie służyły wrażliwemu małemu kwiatuszkowi. Po kilku latach pobytu w klasztorze ujawniła się u Tereski gruźlica, która postępując, coraz bardziej wiąże ją z krzyżem Pana Jezusa.
Ma zaledwie 24 lata, gdy kończy swoje życie. Mój Boże… kocham Cię!” – wyszeptała umierając.
Święty Urban – mocno stoi na swoim postumencie po prawej stronie naszego kościoła. Jako jedyny z pośród naszych świętych nie pozwolił się zdając z postumentu, gdy odnawialiśmy nasz kościół. Może to ze względu na swoją pozycję ? – jest najstarszym wśród świętych w naszej świątyni i najwyższym rangą, bo papieżem. Stoi dumnie, w szatach pontyfikalnych, w tiarze na głowie, z pastorałem w reku, a jego charakterystycznym atrybutem jest Księga Ewangelii i snop zboża u Jego stóp.
Niewiele wiemy o jego życiu. Nic dziwnego, przypadło ono na początek III wieku (pontyfikat papieski na lata 222 – 230), jeszcze w okresie prześladowań Kościoła.
Urban urodził się w Rzymie. Był 17 następcą św. Piotra na Stolicy Apostolskiej. Mówi się o licznych nawróconych za Jego przyczyną, między którymi są św. Cecylia, jej mąż Walerian i jego brat Tiburtius. Na miejscu męczeństwa św. Cecylii, na Trastevere, Urban kazał zbudować kościół w którym spoczywają szczątki, patronki muzyki (stało się to możliwe za panowania cesarza Aleksandra Sewera, który nieco odpuścił w prześladowaniach Kościoła).
To czasy kiedy wielu chrześcijan oddało życie za Chrystusa. Sam Urban też zginął śmiercią męczeńską 23 maja 230 r., poprzez ścięcie głowy. Został pochowany w katakumbach św. Kaliksta przy via Appia. Znaleziono tam płytę grobową z jego imieniem zapisanym greckimi literami.
Już w średniowieczu był jednym z najbardziej popularnych świętych. W jego dzień błogosławiono pola. Współcześnie jest Patronem właścicieli winnic, ogrodników, rolników i dobrych urodzajów.
Jego atrybutami mogą też być: kielich, krucyfiks miecz, winne grono, lub winne grono na księdze – zależności od potrzeb dla jakich jego wizerunek tworzono.
Święty Antoni Padewski – stoi na postumencie po prawej stronie nawy naszego kościoła w charakterystycznej ikonografii: w habicie franciszkańskim, z Jezusem na ręku, księgą i lilią. Któż z nas nie miał zażyłych kontaktów z tym świętym? – Wszak wiadomo, że jest on patronem rzeczy zgubionych. Zapewne każdego z nas ratował z opresji czy kłopotu, gdy trzeba było odnaleźć zgubę.
Św. Antoni jest także świętym okresu średniowiecza, urodził się w roku 1195 w Lizbonie, stolicy Portugalii. Bardzo szybko, bo pomiędzy 15. a 20. rokiem życia wstąpił do Kanoników Regularnych Św. Augustyna, którzy mieli swój klasztor na przedmieściu Lizbony, potem przeniósł się do Combry. Tu był świadkiem pogrzebu pięciu franciszkanów, zamordowanym przez mahometan w Maroku. Poznawszy przy tej okazji duchowość św. Franciszka z Asyżu, za wiedzą swoich przełożonych, przeniósł się do zakonu franciszkanów.
Św. Antoni dał się poznać jako wybitny kaznodzieja. Dar wymowy, jego język niezwykle obrazowy i plastyczny, ascetyczna postawa, żar ducha i towarzyszące mu cuda gromadziły przy nim wielkie tłumy. Przemierzył w swej gorliwości niemal całą Europę i Północna Afrykę. Nawet papież Grzegorz IX poprosił go w 1228 r., aby wobec niego wygłosił kazanie. Potem także głosił słowo Boże dla pielgrzymów licznie przybywających do Rzymu. Legenda podaje, że kiedy w Rimini heretycy nie chcieli go słuchać, udał się na brzeg rzeki i przemawiał do ryb, które słuchały go z takim napięciem, że podpierając się ogonami wychyliły się z wody, by go lepiej słyszeć.
Skutkiem nadmiaru obowiązków zmarł z wycieńczenia mając zaledwie 36 lat. Pochowano go w Padwie, w kościółku Matki Bożej. W niecały rok, dnia 30. maja 1232, papież Grzegorz IX zaliczył go w poczet świętych. O tak rychłej kanonizacji zadecydowały liczne cuda i łaski, jakich wierni doznawali na grobie św. Antoniego.
Najbardziej ciekawą rolę znalazły dla św. Antoniego dziewczęta brazylijskie. Otóż, święty Antoni znajduje im mężów. Tak Tak ??? !!! Recepta? – Trzeba wziąć porcelanową figurkę świętego, ugotować ją w zupie fasolowej, wyjąć z zupy, zmówić odpowiednie modlitwy i zdecydowanie zapowiedzieć, że jeśli męża nie znajdzie, będzie gotowany w zupie fasolowej jeszcze raz, aż do skutku. Rzekomo skutkuje! Wierzę – nawet świętemu nie sprawia żadnej przyjemności gotowanie w fasolowej zupie, choćby w najbardziej godziwej intencji.